jakoś przetrwałam...
Komentarze: 4
No już po oficjalnej wizycie przyszłych teściów... jakoś przeżyłam. Nie było nawet aż tak źle. Było całkiem znośnie. Za godzinkę idziemy na kolejną świąteczną nasiadówkę do M. Cieszę się, że tak jakoś się odnalazłyśmy w tym całym bałaganie. To jedyna dobra rzecz, która wyniknęła z tego rodzinnego zamieszania. To jedyna rzecz, której nie przewidziała J. Wniosek z tego taki, że nawet ze złej i przykrej sytuacji może wyniknąć coś bardzo dobrego. I bardzo dobrze! Obie chyba potrzebujemy siebie nawzajem. Obie pragniemy czegoś, co utraciłyśmy dawno temu... Tylko nie wiem jak wytrzymam kolejną porcję jedzonka. Przez kolejny tydzień będę chyba głodować, bo spodenki zaczynają strajkować i nie dopinają się. Jakaś poświąteczna dieta by się przydała. Ma ktoś jakiś pomysł? A poza tym, to u was też tak zimno? Fakt, że pięknie wyglądają te oszronione drzewa. Piękny jest cały świat, ale... te -20 mnie trochę odstrasza od wystawiania się na dwór. Muszę się cieplutko ubrać, bo oczywiście nie doszliśmy do kompromisu, kto nie tknie alkoholu i idziemy na piechotkę, żeby było sprawiedliwie. A jutro... bolesny powrót do rzeczywistości! Grrr... święta mogłyby trwać trochę dłużej. Tyle przygotowań na króciutkie dwa dni. Bez sensu...
Dodaj komentarz