słoneczny dzień
Komentarze: 4
Dzień miał być piękny i na taki się zapowiadał. No może wyłączając "dziką" godzinę pobudki. Nie obyło się oczywiście bez bieganiny, zbierania wszystkiego, co może się przydać nad jeziorkiem w piękny niedzielny dzień. Zebraliśmy w końcu się z rodzinką w dwa samochody i ruszyliśmy. Jeziorko niedaleko, ale trwają remonty dróg (nareszcie!) i jest bardzo niebezpiecznie, bo niektórzy mają problemy ze wzrokiem i tego nie zauważyli niestety i mkną jak po autostradzie. Mama zabrała się z ciocią (bardzo chytrze, bo oni mają klimatyzację), a mi i mojemu kochanie "wcisnęła" babcię. Oni pojechali pierwsi, a my jeszcze zajechaliśmy po materac, bo to zawsze przyjemnie poleżeć sobie na wodzie na dryfującym materacyku. Wyjechaliśmy za miasto i nagle laweta przed nami zaczęła bardzo zwalniać. Mój kochany kierowca mówi, że chyba wypadek. A mi serduszko podskoczyło do gardła i błagałam Najwyższego, żebym nie zobaczyła tam białego samochodu. Nie było. Niestety to, co zobaczyłam było również przerażające. Na drodze leżał mężczyzna. Strasznie powykręcany. Obok pobite butelki. A mi z daleka wydawało się, że to krew i wnętrzności czy co. Wyobraźnia zadziałała. Podjechaliśmy bliżej. Człowiek nie ruszał się. Wokół pełno samochodów. Policji, ani karetki jeszcze nie było. Nie zatrzymaliśmy się, bo szczerze mówiąc nie było po co. Ani ze mnie lekarz, ani człowiek wiedzący jak pomóc. Wytrzymałam tylko kilka kilometrów. Musiałam wysiąść i pooddychać świeżym powietrzem. Strasznie mnie to poruszyło. Nie wiem dlaczego... przecież nie znałam tego człowieka...
Na szczęście udało mi się przezwyciężyć dziwną apatię i rozmyślanie o kruchości życia tu i teraz. Potem już było całkiem przyjemnie. Babcia siadając na krzesełko turystyczne złożyła się razem z krzesełkiem i gruchnęła o ziemię (no to było przyjemne dla wszystkich oprócz babci). Śmiali się chyba wszyscy na plaży. Potem natomiast było średnio przyjemnie, bo:
- wszyscy o jednej godzinie zaczęli palić grilla i mogłam zapomnieć o zapachu lasu
- właścicieli psów wcale nie obchodzi, że psy owe kąpią się, a potem strząchują wodę na wszystkich dookoła
- właściciele samochodów nie myślą o tym, że szybkie jechanie po leśnej piaszczystej drodze powoduje to, że wszyscy plażowicze czują się jak na pustyni, bo piasek mają w ustach, nosie, uszach i... w ogóle wszędzie
- właścicieli dzieci (hihi) nie obchodzi to, że ich pociechy chlapią na wszystkich dookoła błotem i piaskiem ("och! Jak się dziecko pięknie bawi!")
Potem jednak przeniosłam się z moim kochanym mężczyzną na przyjemniejszą plażę, w okolice domku mojej Martuni kochanej, bo nie zapomniała o mnie jadąc złapać kilka promyków słońca. Zabrała więc nas od tych psów, dzieci, dymu z grilla, tabunów kurzu... I mogłam nareszcie spokojnie poleżeć i poszaleć w wodzie. Tych promyków chyba jednak trochę za dużo, bo coś czuję lekkie pieczenie w okolicach ramion i plecków. No, ale generalnie, dzień zaliczam do tych udanych, acz trochę refleksyjnych. A teraz .... niestety.... czas na PITy...bleee....
Dodaj komentarz