Komentarze: 4
Jeżeli chodzi o poprzednią notkę, to chyba już wszystko powiedziałam. Powiedziałam co czuję, więc nie ma po co drążyć tematu. Tak się czasem dzieje w życiu, że człowiek bierze się za głowę i dziwuje jak mógł być taki..taki...no naiwny, bo nic mądrzejszego nie przychodzi mi do głowy.
MF naskrobała jakąś bzdurną notkę i nie wiem, co się dzieje, więc jeśli ktoś mnie oświeci, będę bardzo wdzięczna (nie ma co dramatyzować; pewnie jej dostęp do sieci odcieli...). Dużo tych bzdurnych notek ostatnio, tych dramatycznych pożegnań i powrotów. I wiecie... dziwnie tak jakoś jak ktoś kasuje bloga i mówi się potem, że to tragedia. Tragedie życiowe to w moim mniemaniu coś poważniejszego niż skasowanie bloga, ale życzę wszystkim żeby tylko takie tragedie przeżywali. A pewnie i tak niedługo będziemy witać tych, co odchodzą...
Małe spostrzeżenie na temat miłości. Nawet nie wiedziałam, że kilka dni nieobecności tzw. drugiej połówki tak bardzo odświeża uczucie. Nawet nie wiedziałam, że po tylu latach jestem jeszcze zdolna do tak silnego uczucia tęsknoty. Człowiek to jednak istota nieodgadniona... Ale właściwie to chyba nie te kilka dni mnie tak rozbiło, co odległość nas dzieląca. Jakoś tak bardziej mi się tęskni jak wiem, że ON jest tak daleko, że nie mogę w każdej chwili GO zobaczyć. A zatem moc mojej tęsknoty jest wprost proporcjonalna do odległości dzielącej mnie i obiekt, za którym tęsknię... (prawo sheryll)