Komentarze: 6
Jakiś porąbany ten poniedziałek. Jak to każdy poniedziałek zresztą. Najpierw okazało się, że niepotrzebnie wstałam rano, bo muszę siedzieć w domu i czekać na facetów odczytujących podzielniki ciepła. Wpadłam jednak na genialny pomysł ściągnięcia na "dyżur" babci. Babcia przybiegła szybciutko (o ile w ogóle możnabyło dziś biec po tej szklaneczce). Mogłam więc pójść do pracy. Niestety tylko do jednej. Jutro muszę odbębnić drugą... No ale skoro Sylwester to dzień jak każdy, więc dlaczego by nie? Dobra, jak wróciłam, okazało się, że nie mam portfela. Myślałam, że kogoś zabiję chyba. Ja - taka uważna i podejrzliwa - dałam się okraść! Rozryczałam się, bo najzwyczajniej w świecie byłam wściekła. Dostało się wszystkim w tej złości... Po jakimś czasie jednak wróciła mama. Portfelik leżał sobie między fotelami w samochodzie jakby nigdy nic. Hehehe... To jednak nie koniec. Samochód dostał świra i wyje cały czas. Nawet A. nie potrafił rozbroić tego cholernego alarmu. Ogłuchłam już po pół godzinie w garażu. A swoją drogą, to dziwne jest, że garaż otwarty, samochód wyje, a nikt się nie zainteresuje nawet co się dzieje i dlaczego wyje. Mogliby wyprowadzić samochód i nikt by nawet słowa nie powiedział. Znieczulica! Mechanik niestety będzie mógł rozwalić ten alarm dopiero jutro, więc skończyło się tylko na odłączeniu akumulatora (oczywiście ja tego nie zrobiłam; ja nawet nie wiem gdzie ten cholerny akumulator jest hehe). Zmarzłam w tym garażu, boli mnie głowa od tego rozpaczania po portfelu (najbardziej było mi żal wizytówek...), boli mnie brzuch ("Być kobietą" cześć II) i jest mi źle, o!