Komentarze: 3
Takie wolne dni, to jednak fajne są... Można sobie się wynudzić za wszystkie czasy, można dowiedzieć się jak się powinno szpachlować ściany, a jak nie. Można też się dowiedzieć, że jutro będzie się opierdolonym, bo ktoś spał na lekcjach matematyki, albo ekonomii, albo czegoś tam jeszcze związanego z rachunkami i nie wie jak czytać dane i winą za to obarcza się nikogo innego jak mnie. Czasem to mi ręce opadają jak widzę ludzi zajmujących się biznesem, a nie mającym zielonego pojęcia o realiach, w jakich ten biznes funkcjonuje. A realia są takie, że mamy takie, a nie inne prawo i przepisy i trzeba się ich trzymać przynajmniej długofalowo. Bo na krótkich dystansach można jakoś manewrować...
Można też sobie uświadomić, że za miesiąc rozpocznie się szalony tydzień Wielkich Dni. Zacznie się od 3 czerwca, czyli siódmej rocznicy solidnego postanowienia utworzenia nieformalnego jeszcze wtedy związku z A. Potem 4 czerwca minie rok od mojego wprowadzenia się na blogowisko. Potem 7 czerwca... wiadomo co! Zmienię stan cywilny. No a 10 czerwca minie ćwierćwiecze mojego żywota... Uff... Nagromadziło się tego. A jak odebrałam świadectwa chrztu, to dowiedziałam się, że byłam bierzmowana 7 czerwca 1993 roku, czyli równiutko po 10 latach przyjmę kolejny sakrament... Przypadek? A jeszcze w tak zwanym międzyczasie, czyli 2 czerwca będą urodziny siostruni M., a wraz ze mną 10 czerwca świętować będzie M. Chyba o nikim i o niczym nie zapomniałam?