Już lepiej... nie żeby zaraz idelanie, ale znacznie lepiej. Mogę chodzić, siedzieć i leżeć bez krzywienia się z bólu z każdym ruchem, więc jest dobrze. Odebrałam zdjęcia z wesel (z tego porzedniego dopiero teraz, bo na tej samej kliszy) i doszłam do wniosku, że mi to fotografowanie coraz lepiej wychodzi. Ciekawe co powiedzą główni bohaterowie tych imprez jak im te fotki sprezentuję? A jak się tak przyglądałam tym zdjęciom, na których przypadkiem znalazłam się ja, to doszłam do wniosku, że przydałaby się jakaś dieta cud, bo zaokrągliłam się niebezpiecznie tu i ówdzie. Trzeba będzie odstawić te tony czekoladek i cukierków. Tylko jak ze mną ludzie wytrzymają jak to odstawię? No ale to już niech się oni martwią... Nie wiem tylko czy wystarczy silnej woli, bo tej u mnie deficyt.
A poza tym ciepło jest (tak, tak, nawet tutaj!), co i tak nie zmienia faktu, że ciepłoty nie poczuję za bardzo, bo powinnam jak najszybciej dotrzeć do domu i doprowadzić go do porządku, bo bałągan przeokropny. Mąż oczywiście jest zbyt zmęczony po pracy, żeby zrobić cokolwiek i czasem zastanawiam się czy gdybym wysypała na środek pokoju górę śmieci, to czy w ogóle by to zauważył. Wróć, zauważyłby na pewno, ale przestąpiłby przez śmieci i poszedł dalej. Nie wiem tylko skąd ja mam znaleźć siłę na pracę (żeby to tylko jedną!), gotowanie, sprzątanie, pranie, prasowanie, zmywanie, odkurzanie itp. Powie mi ktoś bardziej doświadczony jak to wszystko pogodzić? Aaa... i jeszcze żałowanie męża, że on tak zmęczony! Jak to robić, żeby nie zgrzytać zębami i nie ciskać piorunami? Czekam na jakieś genialne rozwiązania.