Archiwum wrzesień 2002, strona 1


wrz 12 2002 jeszcze 3 dni
Komentarze: 3

3 DNI!!! Już myślę co ze sobą zabrać. No bo wypadałoby zacząć się pakować hehe. I tak potem się okaże, że najpotrzebniejszych rzeczy zapomniałam. Humorek mam już wybitnie urlopowy. Jeszcze tylko jutro na chwileczkę do pracy, żeby porozdzielać obowiązki i... zaczyna się słodkie lenistwo! Aaaa... no i w sobotę zakupki jakieś by się przydały. A potem już tylko niedziela... W takich chwilach popieram w 100% Alberta Einsteina i jego teorię względności. Czas jest chyba najbardziej względny. Jak się na coś czeka, to dłuży się niemiłosiernie, a jak gonią terminy to cholera jedna pędzi jak oszalała. Taką teorię względności to sama mogłabym wymyśleć... hehe...

sheryll : :
wrz 11 2002 po prostu środa
Komentarze: 2

Ależ dziś ziąb przeraźliwy! Po mieszkaniu hula wiatr (kto znów pootwierał okna?!), a ja wyciągnelam z dna szafki ciepłą bluzę. Dziś w ramach protestu (tylko nie bardzo wiem jeszcze przeciw czemu) nie wychodzę z domu. Słodkie lenistwo... Od smutnej rocznicy nie da się jednak uciec. Chyba, że siedziałabym w kompletnej ciszy i nie słuchała radia, telewizji... Ja jednak jestem straszliwie uzależniona od tzw. środków masowego przekazu w każdej postaci.

Do godziny zero (czyli dnia wyjazdu) pozostało 4 dni. Jak je wypełnić, żeby nie zerkać wciąż na zegarek i nie myśleć o poniedziałku... Może jakieś propozycje? Tylko proszę wziąć pod uwagę fakt, że jestem w fazie unikania wszelkich prac domowych.

sheryll : :
wrz 10 2002 sheryll's
Komentarze: 0

Z nudów (bo nikogo do pogadania, ludzie zajęci, albo śpią...) założyłam sobie dziś swój pokoik na polchacie. Jak ktoś kiedyś miałby ochotę pogadać to serdecznie zapraszam :) Link po lewej wśród adresów.

sheryll : :
wrz 10 2002 posmęcę trochę
Komentarze: 1

Bedę smęcić. Co gorsze, będę smęcić o czymś, o czym głośno od paru dni wszędzie, a już na pewno głośno będzie jutro. Będę smęcić o tym, co się zdarzyło rok temu, czyli o ataku na WTC. Pamiętam, że tak jak w tym roku czekałam na upragniony urlop. Już prawie pakowałam walizki. Czekałam właśnie w domu na mamę. Zrobiłam jakiś obiadek i przełączałam kanały w telewizorku, żeby znaleźć coś, na czym można zawiescić oko. Zatrzymałam na BBC. Coś mi nie pasowało. Podniosły głos komentatora, coś płonęło. Jeszcze nie wiedziałam za bardzo co i o co chodzi. Wsłuchiwałam się i szukałam w pamięci tłumaczenia tego co słyszałam, bo ten mój angielski troche ostatnio zapomniany. I dotarło do mnie., ale jeszcze nie wierzyłam. Przełączyłam na polskie kanały. Nic. Jeszcze nic, bo za chwilę to samo  zobaczyłam i usłyszałam po polsku. Zaczęłam przeszukiwać pamięć "kto mieszka w NY?" "czy jest tam ktoś dla mnie bliski?" Oglądałam jak sparaliżowana. Przyszła mama. Nic nie wiedziała, a ja nawet nie wiedziałam jak to opowiedzieć. Do końca dnia siedziałam przed telewizorem i słuchałam relacji. To cholernie egoistyczne, ale pierwsze myśli były takie, że bardzo bałam się o siebie i swoich bliskich. Bałam się, że to początek czegoś wielkiego... wojny może... Nawet sobie pomyślałam, że nie moge jechać nad morze, bo jak coś się stanie... Wieczorem płakałam do poduszki. Próbowałam zrozumieć tych, którzy niedoczekali się na swoich najbliższych tego dnia. Ja przecież też czekałam na mamę. Gdyby ona nie wróciła? Potem jak słuchałam ostatnich rozmów ludzi, którzy dzwonili z samolotu, albo z wieżowców do swoich bliskich i żegnali się, to wyłam jak bóbr. Wiem, wiem... ktoś napisał, że codziennie ginie wielu ludzi, że na przykład w Afryce z głodu, że w różnych wojnach, które nas nie dotyczą... Wiem. Zdaję sobie z tego sprawę, ale nic nie poradzę na to, że mnie to tak dotknęło. Wiem, że to był "dobry news" dla stacji telewizyjnych, wiem, że skomercjalizowano tragedię. Mnie to jednak tak bardzo zabolało i boli nadal jak patrzę na zeszłoroczne zdjęcia. Jak się potem okazało mój kolega uniknął cudem śmierci, bo wziął wolne tego dnia. A pracował w WTC... tak miało być? Być może... gdzieś podświadomie wierzę w przeznaczenie, w zapisane dla nas wydarzenia. Najgorsze jest to, że na szaleńców nie ma żadnej metody. Ja nawet próbowałam ich zrozumieć. Próbowałam zrozumieć to, że USA we wszystko się wchrzania, że próbują urządzić ten świat po swojemu itd. Nie zrozumiałam jednak czemu winni byli ci ludzie, którzy zginęli. Czy oni mieli jakikolwiek wpływ na to, co się dzieje? Dlaczego matki i ojcowie osierocili swoje dzieci? Dlaczego żony nie doczekały się w ten wtorek na swoich mężów? Dlaczego rodzice stracili dzieci? Nie rozumiem...

sheryll : :
wrz 09 2002 i po poniedziałku
Komentarze: 1

Najlepsze w poniedziałku jest to, że kiedyś musi się skończyć. Naszczęście dzisiejszy dzień ma się ku końcowi. Na szczęście, bo nie należał do najprostszych. Kurczę, czy ja kiedyś byłam taka popaprana, że chciałam pracować? Odwołuję każde moje słowo! Praca jest ok do czasu jak szefostwo (zwłaszcza jak się ma ich kilku) nie chce wyjaśniać spraw finansowych firmy. Każdy dąży do czegoś zupełnie innego: szefostwo oczywiście do tego, żeby mieć kupę kasy i jak najmniej dać fiskusowi, ja-do tego, żeby wszystko było zgodnie z prawem, bo na czyją głowę spadną pięści jak nie będzie? Wyłączając już fakt, że jednego ze wspólników gówno obchodzi dokładnie wszystko, to jeszcze możnaby to nazwać normalną sytuacją. I pomyśleć, że każdy księgowy na tym popapranym świecie tak ma. Żebym jeszcze za te balansowanie na krawędzi dostawała jakieś godziwe wynagrodzenie... Cały czas mam jednak wrażenie, że to swego rodzaju inwestycja z mojej strony, bo wciąż uczę się czegoś nowego, zdobywam doświadczenie, bez którego jak każdy wie o dobrej pracy nawet nie ma co myśleć. Najgorsze jest to, że najczęściej pracodawcy żądają, żeby pracownik był młody (25 lat), dyspozycyjny, po studiach (najlepiej dziennych) i z 10-letnim doświadczeniem. He he he... i jakoś nie dociera do nich, że to mało realne. Ech... obejrzę sobie Seana Connery (on jest jak wino: im starszy tym lepszy) i ucieknę od tego poniedziałku w świat snu. Oby tylko nie śniła mi się kontrola z Urzędu Skarbowego...brrr...

sheryll : :