Komentarze: 10
Jeszcze zapomniałam napisać, że rozglądam się za nowym miejscem na bloga. Kto mi coś poleci? Może oprócz blog.pl, bo coś nie chce mi się otworzyć...
Jeszcze zapomniałam napisać, że rozglądam się za nowym miejscem na bloga. Kto mi coś poleci? Może oprócz blog.pl, bo coś nie chce mi się otworzyć...
Po piąte mi się przypomniało na czacie wczoraj, ale było tak milutko, że nie odrywałam się i nie pisałam nowej notki. Po piąte zatem, chciałam zapytac jaki pamiętacie wyjątkowy prezent pod choinką? Mi się wryły w pamięć maleńkie mebelki dla lalek. Były naprawde maleńkie. Nie wszystki lalki się mieściły. Był tam stół, krzesełka, lampka, jakieś półeczki chyba... Miałam wtedy najwyżej 5 lat. Mama położyła prezent zapakowany w szary papier (innego wtedy nie było) na parapecie, że niby Mikołaj w ostatniej chwili, wychodząc, przypomniał sobie, że ma dla mnie coś jeszcze. Pamiętam te chwilę jak dziś. Pamiętam gwiazdy za oknem, śnieg na parapecie, zimną szybę, której przez przypadek dotknęłam. Jak to jest, że to wspomnienie jest takie żywe? Przecież nie był to jakiś największy prezent w moim zyciu, przecież takie rzeczy dostawałam co roku. Dlaczego tak bardzo pamiętam właśnie ten moment? Byłam też na tyle przewrotna, że przez cały czas jak stała w domu choinka, to co dzień wbiegałam rano do pokoju z nadzieją, że coś tam dla mnie jest. I wiecie co? Zawsze było! Mama kompletowała różne drobiazgi od wielu tygodni, a potem co dzień coś podkładała. Bosh... jak ja pamiętam tę radość! Pokój pełen tego szarego papieru rozrywanego pospiesznie i niekończące się piski i krzyki radości. Miło jest sobie przypomnieć tę dziecięcą, spontaniczną radość. Próbuję do dziś cieszyć się ze wszystkiego całą sobą. I wszyscy mówią, że mi się udaje. Cieszy mnie wszystko. Nawet ładna wstążeczka i kolorowy papier. Prezent... najważniejsze żeby był od serca. Jego wartość materialna nie ma żadnego znaczenia...
Dobra! Będzie trochę myśli różnych.
Po pierwsze ciąg dalszy historii ząbka: czyści mi kanaliki i jeszcze 2 razy muszę pójść, ale już nie boli i nie śmierdzi na szczęście.
Po drugie, mój głos w sprawie płacenia na utrzymanie blogów. Przepraszam bardzo, ale wydaje mi się, że istnieje jeszcze kilka możliwości oprócz płacenia. Są na pewno ludzie, dla których te 10 zł to wcale nie tak mało. Można przecież wprowadzić jakieś blogi z bajerami i te mogłyby być płatne, albo skasować serwis z szablonami skoro zajmuje miejsce, albo (przede wszystkim) pokasować puste i nie używane od miesięcy blogi, albo w ostateczności jakieś reklamy wprowadzić. Jest tyle różnych możliwości! Uważam, że takie wyciąganie kasy od wszystkich to już baaaardzo ostateczna ostateczność, do której jeszcze długa droga. Nigdy nie liczyłam, ale wydaje mi się, że tych używanych blogów jest niewiele tak naprawdę. No i tyle mojego głosu!
Po trzecie: KIEDY TE ŚWIĘTA??? Istnieje duuuuże prawdopodobieństwo, że w te święta wydarzy się coś szczególnego. Już nie mogę się doczekać. Ale narazie ciiiiii... Nie zapeszajmy!
Po czwarte: kiedy zrobię porządki? Miałam to zaplanować na ten tydzień, ale jakoś nie wychodzi. Życzenia już dziś wysłałam... Niby takie to mało nowoczesne (papierowe kartki świąteczne) w dobie internetu, ale mnie zawsze bardzo cieszą te karteczki. Kolekcjonuję je skwapliwie.
Po piąte... kurczę... zapomniałam... może jeszcze sobie przypomnę...
No więc tak: dentystka mnie załtwiła na amen! Rozwierciła ząbeczek, natkała tam jakiegoś gówna, które śmierdzi jak szpital. W całym domu rozchodzi się zapaszek bardzo "apteczny". A jak coś jem, to też jakbym jadła wszystko o smaku tego gówienka. Wydłubałam to sobie przed chwilką, ale zapaszek pozostał. Bleeee... Bardzo przepraszam za te kliniczne szczegóły, ale komu mam powiedzieć jak nie wam?! Jutro musze sobie ząbek sfotografować i dentystka mi go zaklajstruje na amen. W związku z tymi boleściami robię sobie jutro chyba dzień wolny, o! Aaa... no i skończyłam to wypracowanie dla leniwca. Ciekawe co dostanę?
Sytuacja wygląda tak: całą noc nie spałam, bo rozsadzało mi głowę. Tak tak! Właśnie głowę! A to dlatego, że jakiś zafajdany ząb postanowił urządzić sobie imprezkę kosztem mojego snu. Dawał więc o sobie znać całą noc. Wyglądam teraz jak siedem nieszczęść. Na szczęście jednak udało mi się dorwać moją dentystkę i zaraz do niej jadę. Mam nadzieję, że zakończy tę zębową imprezę, bo chyba oszaleję. Poza tym ząb jakoś tak niebezpiecznie zmienił kolor. Co za cholera?! Niech już mi wierci, robi co chce, żeby tylko przestał boleć. Trzymać kciuki, żebym nie ugryzła przemiłej dentystki.