Dobra... nic już nie powiem. Niech sobie każdy zagospodarowywuje swój kawałek cyberprzestrzeni jak chce. Ja tylko postulowałam, żeby może przejrzeć jakiś poradnik html'a czy co, zanim będzie się skamlać o pomoc. Dobra, było minęło. Dziś jest poniedziałek, a poniedziałek (jak to zauważyłam o godzinie 5.45 otwierając zaspane oczęta) odznacza się najwyższym stopniem chujowatości. I nie było zmiłuj! Trzeba było oczęta otworzyć do końca i ruszać w świat. A na dodatek ruszać głodnym jak cholera, bo szłam na pobranie krwi, a jak wiadomo robi się to na głodniaka, czyli na czczo (nie rozumiem tego słowa "na czczo", "czcze kłamstwa"... głupie słowo). Krew pobrali (bolało, a jak!) i mogłam zapchać się bułkami. Ale jeśli ktoś myśli, że zaraz potem nakryłam się kołderką i kontynuowałam porąbane sny (oj jakie one są ostatnio mocno porąbane!) to się grubo myli. Poleciałam do jednej pracy, do drugiej, zapisać się do fryzjerki, zakupy, dać ogłoszenie w gazecie, w kablówce, odebrałam zdjęcia, prezent dla mamy (wymyślić i kupić w ciągu kilku minut), bo jutro imieniny, a teraz siedzę i czekam aż galaretka trochę stężeje, bo piekę ciasto na wspomnianą wyżej imprezę (to taka druga część prezentu). Mąż dziś będzie musiał poradzić sobie sam z odgrzaniem obiadu (proszę zwrócić uwagę na słowo "odgrzaniem", a nie "ugotowaniem", żeby zaraz nie było, że o męża nie dbam!), bo chyba nie zdążę do domku przed nim.
Z cyklu rocznice, "miesięcznice" i inne okazje: dziś mija miesiąc od kiedy jestem szczęśliwą mężatką.
Z cyklu "pożegnania": gut baj i miłego tygodnia!