Komentarze: 5
Co poniektórzy pewnie już mieli nadzieję, że może odeszłam bez słowa pożegnania, że nie wrócę, że nieszczęśliwie się zakochałam czy może porwali mnie kosmici. NIC Z TEGO! Nie otwierać szampana, nie zapalać sztucznych ogni! To, że mnie nie było spowodowała tzw. siła wyższa, czyli nasz monopolista kochany, czyli "tepsy". Siadło im łącze czy coś podobnego. Nieważne. Ważne, że znów tu jestem. No i wypadałoby napisać coś na czasie, czyli koniec wakacji. Dla mnie właściwie zbliża się początek, bo za dwa tygodnie...ale ciiii....nie zapeszajmy. Koniec wakacji witam z wielką radością. A to dlatego, że:
- nareszcie skończą się potworne upały, które spowalniają każdy mój ruch i każdą moją myśl
- nareszcie wszelkie dzieci z okolicy zajmą się czymś innym niż tylko przeraźliwe darcie się pod moim oknem
- nareszcie nie bedę musiałą patrzeć na rozebrane nastolatki, które... hmmm... wyglądają trochę lepiej niż ja, bo natura nie przypomina im jeszcze, że biodra mają mieć pewną ważną rolę do spełnienia i coś za bardzo się panoszą w moim ciele
- nareszcie będę mogła pojeździć rowerkiem bez obawy, że padnę od tych upałów po pierwszym przejechanym kilometrze.
Pewnie jeszcze kilka argumentów by się znalazło, ale... dam sobie spokój. Jak znam życie i siebie to za jakieś trzy miesiące będę psioczyć na brak słońca, na przeraźliwe zimno, na śnieg, na deszcz i na wszystko, co się staje mi na drodze.
W sobotę wybieram się do koleżanki, która urodziła pięknego, malutkiego bobaska. Już czuję co się będzie działo ze mną po powrocie...Jak to skwitował mój ukochany: "Napatrzysz się i będziesz chciała takiego samego". A jak to powiedziała pewna Wrocławianka: "Ja i bez patrzenia chcę".